Warszawa nie odbudowana - Jerzy S. Majewski

Po przedwojennej Franciszkańskiej przetrwała nazwa i kościół Franciszkanów. Zabudowa, mieszkańcy i atmosfera ulicy należą już do zapomnianej przeszłości.
Na przełomie stuleci Franciszkańska była jedną z najbardziej ożywionych ulic dzielnicy zamieszkałej głównie przez ludność żydowską.
Przedwojenny publicysta Bernard Singer wspominał, że ulica specjalizowała się w skupie skóry radomskiej. Z kolei w przewodniku po Warszawie z 1893 roku czytamy, że Franciszkańska podobnie jak Nalewki, które stanowią nie jako bazar hurtowy handlu żydowskiego - jest bazarem handlu detalicznego, i to niższego rzędu. Autorzy przewodnika uważali ulicę za jedną z najbrudniejszych w mieście, pomimo jej stosunkowo dużej szerokości i obszernych podwórzy na tyłach kamienic.

Franciszkanie na początku ulicy

Ale Franciszkańska nie zawsze była ulicą handlu. W XVII w. od Nalewek płynęła tu rzeczka Bełcząca. Tu i ówdzie stały drewniane domy.
Nazwę ulica zawdzięcza klasztorowi i kościołowi Franciszkanów. Dziś jest to praktycznie jedyna dawna budowla zachowana przy ulicy. Frontem zwrócona jest do ul. Zakroczymskiej. Budowę obecnego kościoła podjęto w 1679 rok, ale prace trwały niezwykle długo. Konsekracja świątyni nastąpiła po 58 latach od położenia fundamentów, zaś fasadę kończono jeszcze w 1788 roku. Nic więc dziwnego, że nawy budowli są jeszcze barokowe, a fasada już klasyczna.

Ręka Casanovy
Mozolnie, w kilku etapach powstawał też klasztor. Jego najstarsze skrzydło pochodzi z lat 1713-32.
Warto' Wspomnieć, że to właśnie tu miał ongiś szukać schronienia sam Giovanni Casanovą. Pojedynkował się na szable o włoską aktorkę Binetti z hetmanem wielkim koronnym Franciszkiem Ksawerym Branickim. Sam skaleczony w rękę, ciężko ranił marszałka w brzuch. Zbiegł do klasztoru przed gniewem przyjaciół magnata. Ale i tu ledwo uszedł jego zemsty. Ponoć przekupieni przez Branickiego lekarze pod pozorem operacji ręki próbowali mu ją amputować. Uratował się, strzelając do lekarzy.
Mizerne kletki
W XVIII wieku przy ulicy stało już kilka sporych dworów: Najokazalszy (pod późniejszym numerem 6) wystawił przed 1732 r. arcybiskup lwowski Jan Skarbek. Jak pisał prof. Marek Kwiatkowski, pałac, być może projektowany przez Jakuba Fontanę, miał dwa alkierze i trójboczny ryzalit w ele¬wacji tylnej.
Przekształcana z czasem budowla przetrwała do ok. 1912 roku, kiedy to zburzono ją pod nowe kamienice.
Na drugim końcu ulicy w dobie panowania Augusta II stanął dwór Szokalskich zajmujący późniejsze posesje nr 23-27. Podobny dworek stał po drugiej stronie rzeczki Bęłczący pod numerem 29. Nakryty był charaktery-stycznym polskim dachem łamanym.
Około 1770 r. na jego posesji wybudowano 36 jatek rzeźniczych i nazwano je Wolnicą. Ulica zaczęła powoli nabierać charakteru bazarowo - handlowego. W 1790 r. było już 70 jatek.
W 1821 roku „Kurier Warszawski" donosił, że jatki rzeźnicze na Wolnicy grożą upadkiem, „były to bowiem mizerne klitki. Już na ich miejscu wykończono nowe, murowane jatki. Jest to budowla ozdobna i równie wygodna tak dla sprzedających, jako też dla kupujących. 60 rzeźników w tyluż sklepach sprzedają swój towar. Kanał nowo urządzony uprząta wszelkie, zwykłe w takich miejscach nieczystości, od ulicy zaś kończy się stawiać piękny, murowany dom miejski".
W tej formie jatki przetrwały aż do naszego stulecia. Przewodnik z 1893 roku informuje, że chociaż cały plac był wówczas własnością Ludwiki , z Czarneckich Minterowej, to miał tę osobliwość, że pojedyncze jatki na posesji miały oddzielne hipoteki.
W stylu klasycyzmu
Wielkie zmiany przy. Franciszkańskiej nastąpiły w dobie Królestwa Kongresowego. W miejscu starych budynków i domów uszkodzonych w czasie insurekcji kwietniowej 1794 roku stanęło 19 dużych, klasycy stycznych kamienic.
Już w 1817 zgodnie z projektem Hilarego Szpilowskiego rozbudowano dawną kamienicę Witowskiego. Większość budynków przy ulicy zaprojektował jednak Karol Galie. Były to budynki klasycystyczne, zwykle jedno-lub dwupiętrowe, często z wystawkami. Największe były dwie kamienice Nuchima  Brünera. Pierwsza narożna u zbiegu z Nowiniarską z 1823 roku, druga znacznie bardziej okazała o efektownym portyku pilastrowym stanęła w 1825 roku przy poszerzonej ulicy Nowiniarskiej.
Obydwa domy dotrwały do 1944 roku. Równie piękny, choć skromniejszy, był dom Józefa Gebharda przy Franciszkańskiej 16 u zbiegu z Bonifraterską, jednopiętrowy z dwupiętrowym ryzalitem środkowym, ożywionym pilastrowym portykiem jońskim. Kamieniczkę tę rozebrano w 1936 roku w związku z poszerzaniem ulicy Bonifraterskiej i przebijaniem nowej trasy ze Śródmieścia na Żoliborz.
Klasycystyczna zabudowa dominowała przy ulicy aż do wybuchu wojny, chociaż w drugiej połowie XIX wieku sporo domów przebudowano. Jak pisał w 1922 roku w przewodniku po Warszawie Mieczysław Orłowicz, nie było tu jednak wielu nowoczesnych budowli, a i te, które były, nie odznaczały się niczym wybitnym. Za względnie wśród nich najciekawsze uważał wzniesione w 1912 roku dwa duże czteropiętrowe domy dochodowe pod nr. 6 i 6a (w miejscu dawnego pałacu Skarbka). Miały wspólną fasadę stanowiącą interesującą kombinację wczesnego modernizmu i empiru. Były dziełem architekta Józefa Handzelewicza.
Sowa szuka bryczki
Atmosferę ulicy oddają zdjęcia z epoki. Panował tu „ruch i gwałt niesłychany". Środkiem jedzie tramwaj. Chodniki są niebywale zapchane, wszędzie widać stragany. Z boków wznoszą się jedno-, dwu- i trzypiętrowe kamienice niemal zasłonięte dziesiątkami dwujęzycznych szyldów. Wszędzie widać było sklepy bławatne i ze skórami. Wolnicą nie była też jedynym bazarkiem. Pod nr 19 istniał targ spożywczy unowocześniony w 1913 roku.
Na łamach ówczesnej prasy o ulicy pisano mało. Pojawia się najczęściej w dziale wydarzeń kryminalnych i obyczajowych. W jakimś stopniu notatki te oddają panującą tu atmosferę.
W 1912 roku informowano, że na rogu Franciszkańskiej i Wałowej skradziono konia z bryczką furmanowi Janklowi Sowie wartości 260 rubli srebrnych. Gdy Sowa rozpytywał przechodniów, czy nie widzieli jego konia, do poszkodowanego zbliżyło się dwóch nieznajomych, którzy zaproponowali mu, aby dal 35 rubli, to konia z bryczką odnajdzie.
W tym samym czasie „Kurier Warszawski" donosił, że mieszkaniec kamienicy przy Franciszkańskiej 11 wy-brał się po sąsiedzku do wróżki. Niebawem miał odbyć się jego ślub. „Ta jak zwykle zaczęła pleść o krewnym z Ameryki, liście narzeczonej, która woli innego. Panna usłyszawszy o tern udała się do niej i obiła ją za to oszczerstwo. Narzeczony jednak teraz zwleka ze ślubem".
Zapach śledzi
W początku wieku w jednej z kamie-nic bywał tu jako korepetytor Bernard Singer. W książce „Moje Nalewki" wspominał: „Udałem się na Franciszkańską. Z podwórza szedł odór śledzi w beczkach. Na pierwszym piętrze przyjęła mnie podejrzliwa rosła kobieta, która była zajęta liczeniem dwudziestokopiejek. Zwijała je potem w ruloniki. Od razu mogłem zlustrować mieszkanie składające się z dwóch pokoi i kuchni w amfiladzie. Zjawił się po chwili mój uczeń. W najbliższy piątek dowiedziałem się, czym zajmuje się matka mego pupilka. Co kilka minut zjawiały się przekupki i wchodziły do ostatniego pokoju. Prawie każda miała w koszu zawiniątko. Niektóre wychodziły uśmiechnięte, inne opuszczały pokój, wzdychając. Znałem Muranów i łatwo przyszło mi rozwiązanie zagadki. Przychodziły z zastawem po pożyczkę lub z utargiem do wykupienia zastawu. Lichwa była zakazana, lichwiarka liczyła jednak na dyskrecję klientów, nawet na przychylne świadectwo w razie sprawy sądowej". Po latach wspominał, że w pamięci pozostał mu przykry odór śledzi. Był to jeden z charakterystycznych zapachów ulicy. Mieściły się tu sklepy i hurtownie śledzi. Jedną z nich pod nr 27 prowadził w 1920 roku Mendel Lipszyc, choć najwięcej tego typu przedsiębiorstw koncentrowało się w rejonie ulicy Rynkowej.
Singer wspominał też mieszczący się pod nr. 30 dom modlitwy. „W piątek wieczorem siwy Żyd czytał tam wersety z Talmudu. Nie rozumiałem tekstu, ale słyszałem wielokrotnie powtarzane zakamuflowane nazwy Boga. Nazywał się Judke, Wowke, Szadaj. Imienia jego nie wolno było wzywać nadaremno, wzywano więc go nieustannie, ale pod innymi nazwami. Tym bardziej raził mnie ojciec, który śmiał mówić: Adonaj, Jehowa. Ukrywałem przed kolegami ten śmiertelny grzech ojca. W piątek wieczorem chodziłem do bóżnicy i śpiewałem razem z kantorem hymn pochwalny Lechudojdy. Wreszcie nastąpił oczekiwany moment. Którejś soboty wieczorem, gdy otworzono sklepy, wuj kupił mi na Franciszkańskiej czapkę chasydzką. Przez kilka dni paradowałem w niej w chederze. W domu jednak trzymałem ją w kieszeni i nikt nie wiedział o mojej metamorfozie".

Nic nie zostało

Pomimo zmian ulica w dość podobnym kształcie przetrwała do 1939 roku.
W czasie okupacji Franciszkańska znalazła się w obrębie getta. Odcinek między Bonifraterską a Nalewkami pozostał też w tak zwanym gettcie szczątkowym. Pomiędzy Franciszkańską. Świętojerską i Wałową działały słynne szopy szczotkarzy - fabryki pracujące dla Niemców i zatrudniające żydowską siłę roboczą. Część zabudowy zniszczono podczas walk w czasie powstania w gettcie. Tutaj też bojowcy AK próbowali wysadzić mur getta. Ocalała zabudowa po południowej stronie ulicy została zniszczona w 1944 r.
Po wojnie odbudowano jedynie kościół Franciszkanów. Resztki pozostałej zabudowy, wśród której nie brakowało cennych klasycystycznych kamienic, usunięto, aby w latach 60. wznieść w ich miejscu pozbawione jakiegokolwiek wyrazu bloki mieszkalne. Część dawnej ulicy zajmuje dziś ogród ambasady chińskiej.
Jerzy S. Majewski

Polecam wspaniała książka