Fragment książki ze strony Moja żydowska Warszawa

Autor   Mosze Zonszajn
Tytuł książki  -   Jidisz‐Warsze, Central‐farband fun pojlisze jidn in Argentine, Buenos Aires 1954, s. 30‐35.
Tłumaczenie  Aleksandra Geller

 

 

Ulica Franciszkańska

"Ulica Franciszkańska była ulicą skóry. Prawie wszystkie półbuty, kozaki i pantofle w całej Polsce zostały zrobione ze skóry kupionej właśnie tutaj.
Eleganckie jaszczurcze trzewiki na nóżkach kabaretowej tancerki były kiedyś płatami miękkiej i twardej skóry w składzie kupca Hersza Bera przy Franciszkańskiej. Wysokie chłopskie buty jakiegoś tam Janka z Hajnówki czy Bogdanówki leżały kiedyś w kupieckich piwnicach przy Franciszkańskiej. Syn bogatego polskiego szlachcica, student, a nawet bojownik antysemickiej gazety „Rozwój” – na złość zaciekłej walce o „swój do swego po swoje” – wszyscy nosili buty zrobione ze skóry od kupców z Franciszkańskiej. Ulica ta była głównym odbiorcą dla garbarni w całej Polsce, a zamawiała swój towar w najdalszych zakątkach kraju.
Franciszkańska zaczynała się przy Nalewkach, na tym odcinku znać było jeszcze „duchowy” towar oraz galanterię, kupcy mieli jeszcze brody i pejsy, a ludzie zwracali się do nich per „reb”. Pierwsze sklepy nazywały się „Bejs mischer sforim szel achim…”, czyli „Składnica ksiąg religijnych braci…”, w oknach wystawowych stały „Kaw ha-jojszer”, „Cene u-rene”, tałes kutn, cyces oraz Talmudy z drukarni braci Romm, a także zbiory opowieści Szomera w broszurowej oprawie. Znajdowały się tam także sklepy sprzedające „bieliznę niewieścią” – dessous, skarpety, galanterię i perfumy – gdzie mężczyźni z długimi brodami sprzedawali i kupowali elementy damskiej bielizny, nie wiedząc nawet, do czego służą.
Ten odcinek nie nazywał się jeszcze Franciszkańska, lecz „róg Nalewek i Franciszkańskiej”, z naciskiem na „róg Nalewek”. Tutejsi kupcy uważali się jeszcze za nalewkowskich, a nie za franciszkańskich. A „nalewkowscy” mają się nijak do „franciszkańskich”. Handel skórą jest niby taki jak każdy inny. Jak się człowiek postara, może przehandlować ten świat, a nawet tamten. Handlować, zarabiać, pożenić dzieci, spełniać micwy i robić dobre uczynki. Sęk w tym, że „eleganciki” nie chcą zajmować się tak ordynarnym towarem, jak skóra. Jak mówi Pismo: świat potrzebuje i garbarni, i perfum; szczęśliwy ten, kto może zajmować się perfumami. Nalewkowski kupiec nie powie jednak złego słowa na swojego sąsiada z Franciszkańskiej. Co miałby powiedzieć? Są to przecież ludzie sprawiedliwi i dobroczynni, oby dotyczyło to wszystkich synów Izraela. I choć żadna praca nie hańbi, to prawdziwy handel jest prostackim zajęciem. Przede wszystkim zapach – unosi się ze skór i przenika każdego handlarza, który potem nosi go ze sobą wszędzie, nawet gdy przebierze się w świąteczne ubranie i wyjdzie do ludzi.
Handlarze skórą ciągle przebywali wśród tragarzy i furmanów, przenosili ciężkie płaty skóry z wozów do sklepu, dlatego postrzegano ich trochę jako handlarzy, a trochę jako tragarzy. To właśnie ci handlarze skórą jeździli w święta do swoich cadyków ubrani w jedwabne żupice i sztrajmle składali datki, siedzieli przy stole cadyka, gorliwie wsłuchiwali się w jego nauczanie, ale od czasu do czasu dochodziło do incydentu – niechcący wymsknęło się któremuś z nich słowo zasłyszane od tragarzy i furmanów. Taki handlarz obiecywał wówczas wystrzegać się grubiańskiej mowy i nie używać takich słów nawet wobec młodych. Ale czy to w ogóle możliwe?
Ot, przypomina się, co ludzie opowiadali o „starym”, niech będzie błogosławiony, czyli o dziadku obecnego cadyka, oby żył długo:
To była wigilia święta Jom Kiper. Nadszedł czas wieczornej modlitwy, wszyscy chasydzi już się zjechali. Rebe, odebrawszy od wszystkich pozdrowienia, siedział przy oknie i wyglądał na dwór. Wtem podjeżdża fura ze spóźnionymi chasydami. Mężczyźni boją się, by nie spóźnić się, broń Boże, z pozdrowieniem dla cadyka, a przedtem trzeba przecież jeszcze iść do mykwy. Furman jednak nie rezygnuje tak łatwo, chce wykorzystać ich pośpiech i żąda wyższej ceny za jazdę.
Ubodzy chasydzi tłumaczą, że to ich ostatnie grosze, że Bóg-niech-będzie-błogosławiony mu wynagrodzi. Wszystko na nic. Nagle sędziwy cadyk podbiega do furmana i zaczyna mówić tak, jak żadne ucho jeszcze nie słyszało. Chasydzi oniemieli. Cóż to? Rebe używa takiego języka? Wszyscy jednak bali się o cokolwiek zapytać.
Po zakończeniu święta jeden z chasydów wstał i zapytał: Czy to możliwe, rebe? A wtedy On, niech będzie błogosławiony, odparł: Jeśli z Grekiem rozmawiać będziecie po turecku albo z Anglikiem po rosyjsku, czy jego to będzie wina, że wam nie odpowie? Nie rozumie, czego od niego chcecie. Opowiadaliście furmanowi o mykwie, pozdrowieniach i świętym dniu – nie zrozumiał was. Kiedy jednak przemówiłem mu do rozumu w jego własnym języku, zaraz stąd uciekł i zostawił was w spokoju.
     Jak już wspomniano, większość kupców z Franciszkańskiej to byli na wpół tragarze, na wpół handlarze – dawni posługacze, którzy się „dorobili”. Wzbogacili się, pracując dla innych i tam nosząc płaty skóry.
    Handlarze skórą byli na ogół ludźmi dość nieokrzesanymi. Starali się jednak podnosić swój prestiż: wspierali rozmaite towarzystwa, organizacje dobroczynne, cadyków i ich „wnuki”, pogorzelców i wielu ubogich ludzi. Starali się wykształcić dzieci, posyłali je do szkół i na uniwersytety, żeby zostały doktorami, inżynierami, adwokatami. Na Franciszkańskiej istniały więc dwa światy: rodziców – handlarzy skórą – postawnych Żydów o ciężkim chodzie i szerokich plecach, którzy starali się wejść do lepszego towarzystwa, oraz dzieci – uczniów, studentów lub absolwentów, którzy tworzyli niejako pomost do tego „lepszego” towarzystwa. Rodzicie wiązali z dziećmi wszystkie swoje nadzieje. Może przez małżeństwo uda się spowinowacić z szanowaną rodziną i wtedy samemu zyskać poważanie?
Na podwórzach przy Franciszkańskiej stały stare domy z labiryntami korytarzy, izb, poddaszy i piwnic. Mieszkali tam rzemieślnicy, ubodzy ludzie z licznymi, wielodzietnymi rodzinami. Wyrabiali galanterię skórzaną – tysiące toreb, pasków, szelek, walizek i portfeli.
Tysiące bladych żydowskich dzieci z zapadniętymi klatkami piersiowymi szyło „polską” galanterię, wdychając zapach wilgotnych piwnic i garbowanej skóry.
Wieczorami Franciszkańska sprawiała wrażenie wymarłej. Zamykano sklepy, gaszono lampy w oknach wystawowych, ruch zamierał.
W późnych godzinach nocnych ulica znów ożywała. Przy Franciszkańskiej znajdowały się bowiem sale weselne. Zjeżdżali tam rodzice ze swymi zaręczonymi dziećmi i tam odbywał się ślub zgodnie z prawem Mojżesza i Izraela. Późno w nocy można było usłyszeć pieśni wesele, które rozbrzmiewały, gdy pana młodego prowadzono pod chupę w towarzystwie dziesiątków młodzieńców trzymających w rękach plecione świeczki. Słychać było także rytmiczne postukiwania tuzinów par kopyt końskich, które w dorożkach przywiozły gości weselnych do sali. Słychać było skoczną hopkę, graną na cześć dostojnych gości przez klezmerów czekających przy drzwiach sali. Słychać było płaczliwe skrzypce, gdy prowadzono młodą parę pod ślubny baldachim, oraz głos badchena który przypominał o świętości tej chwili.
Czasami Franciszkańska zapełniała się chasydami czekającymi na ulicy w jedwabnych żupicach i w sztrajmlach. Dzisiejsza noc to lejl szimurim, noc czuwania. Jak można w taką noc iść do domu spać? Dziś jest wesele u reb Chaima Elimelecha. Spowinowacił się z reb Baruchem Becalelem. Na ślub przyjechali cadycy z Góry Kalwarii, ze Strykowa, Radzymina, Wołomina, a oprócz nich inni sławni rabini i uczeni. Można było ich wszystkich zobaczyć, gdy podjeżdżali. Tylu „wybitnych ludzi” w jednym miejscu, któż mógłby spać w taką noc?
Ludzie stoją na ulicy, przekazują sobie mądrości cadyków, opowiadają o ich cudach i czekają – wesele skończy się o świcie, wtedy jeszcze raz dostąpią zaszczytu zobaczenia wielkich mężów.
Kiedy z Franciszkańskiej odjechała dorożka z ostatnimi gośćmi weselnymi, można było usłyszeć stukot ciężkich kół po bruku. To wóz wyładowany skórą dla Chaima Bera z Franciszkańskiej. Na podwórkach słychać już stukot maszyn do szycia. To miejscowi rzemieślnicy szyją torebki, paski i szelki – „polską” galanterię."
1. „Kaw ha-jojszer” (hebr./jid., „Droga sprawiedliwości”) – jedno z najbardziej popularnych dzieł literatury moralizatorskiej, autorstwa rabiego Cwi Hirsza Kajdanowera, wydane po raz pierwszy w 1705 roku, doczekało się ponad osiemdziesięciu wydań.
2. „Cene u-rene” (hebr./jid., „Idźcie i patrzcie”) – zbiór tłumaczeń tekstów biblijnych, interpretacji, komentarzy i opowieści w języku jidysz; antologia ta przeznaczona była tradycyjnie dla kobiet; jej autorem był Jakub ben Izaak Aszkenazy z Janowa, a pierwsze z kilkudziesięciu wydań pochodzi z 1622 roku.
3. tałes kutn (hebr./jid., mały tałes) – podkoszulek rytualny zakończony cycesami (frędzlami), noszony na co dzień przez ortodoksyjnych Żydów.
4. cyces (hebr./jid.) – cztery frędzle przywiązane do rogów tałes kutn, przypominające Żydom o ich obowiązkach religijnych.
5. Wileńskie wydawnictwo Wdowa i Bracia Romm, istniejące pod różnymi nazwami od 1789 do 1940 roku, zasłynęło w świecie żydowskim wydaniem Talmudu babilońskiego (1880-1886). Większość współczesnych wydań Talmudu to faksymile wydania wileńskiego.
6. Szomer, właśc. Nochem Mejer Szajkiewicz (Nieśwież 1849 – Nowy Jork 1905) – autor ponad dwustu popularnych powieści w języku jidysz oraz kilkunastu sztuk teatralnych; dla wielu pisarzy i krytyków stał się symbolem literatury brukowej.
7. (jid.) sztrajml – przypominająca kołpak, okrągła czapa obszyta futrem; noszona przez chasydów.
8. Jom Kiper (hebr./jid.) Dzień Pojednania (wrzesień) – święto, podczas którego społeczność żydowska pokutuje za grzechy całego roku.
9. (hebr.) mykwa – łaźnia rytualna.
10. (hebr.) chupa – baldachim ślubny.
11. (hebr./jid) badchen – marszałek weselny, wodzirej, wesołek.
12. lejl szimurim (hebr.,noc czuwania) – zwykle nazwa pierwszej nocy święta Pesach. Nazwa pochodzi z Księgi Wyjścia (12:42): „Noc to była czuwania dla Wiekuistego, aby ich wyprowadzić z ziemi Micraim, noc to czuwania przed Wiekuistym dla wszystkich synów Izraela w pokoleniach ich”. Tu: po prostu „noc czuwania”.