FRANCISZKAŃSKA
"Na Franciszkańskiej „ruch i gwałt niesłychany" mawiali starozakonni, bo też była i ona, obok Nalewek, najważniejszą ulicą dzielnicy handlowej zamieszkałej przez ludność żydowską. A jakie były jej początki? Odchodząca od Nowego Miasta, jako przedłużenie ul. Kościelnej, droga narolna zabudowana została wcześnie drewnianymi domkami mieszczan, tak że już w 1621 r., gdy otaczano Warszawę wałem ziemnym, została potraktowana na równi z ulicami miasta i znalazła się wewnątrz fortyfikacji. Wybiegała w kierunku zachodnim z boku kościoła Franciszkanów, stąd też wzięła się jej nazwa.
Przed 1733 r. wzniesiono przy ulicy, tuż za kościołem, murowany, parterowy pałac arcybiskupa lwowskiego Jana Skarbka. Korpus pałacu poprzedzony był dziedzińcem, ale na tylach budynku nie było ogrodu, gdyż tuż przy nim przebiegała linia wspomnianego wału.
Mniej więcej w tym samym czasie stanął tu jeszcze jeden pałac - pułkownika regimentu gwardii królewskiej Jakuba Bonafusa - wzniesiony po przeciwnej stronie ulicy w kierunku zachodnim. Tym razem była to budowla przyuliczna, piętrowa z dziedzińcem usytuowanym z boku i rozległym ogrodem od tyłu. W pejzażu ulicy, mającej miękką nawierzchnię, wybijała się sylwetka barokowego pałacu Bonafusa, bowiem przeważały tu budynki niskie i płoty z bali drewnianych, spoza których widać było zieleń ogrodów. W dalszym odcinku ulicy po stronie południowej w połowie XVIII w. stanęły dwa drewniane dwory z piętrowymi wystawkami, przykryte wysokimi, łamanymi dachami. W ich okolicy ul. Franciszkańską przecinał strumień zwany Bełczącą, nad którym przerzucono drewniany mostek.
W czasach króla Stanisława Augusta Poniatowskiego niewiele się tu zmieniło, poza tym że wzdłuż drogi przy dawnym wale (droga niebawem miała stać się ul. Wałową) stanęły rzędy jatek rzeźniczych zwanych Wolnicą. Już wówczas miejsce u zbiegu Wałowej z Franciszkańską przemieniło się w placyk handlowy.
Podczas insurekcji kościuszkowskiej 1794 r. kilka dworków na Franciszkańskiej spaliło się.
Wiek XIX przyniósł ulicy zupełnie nowe oblicze. W okresie Królestwa Kongresowego wyrosły przy niej liczne, klasycy-styczne kamienice, zazwyczaj dwupiętrowe, wznoszone według projektów Bonifacego Witkowskiego, Hilarego Szpilowskiego i Karola Gallego. Szczególnie ten ostatni zdziałał tu najwięcej. Do najbardziej okazałych jego budowli należała kamienica usytuowana u zbiegu z
ul. Bonifraterską. Jej dwupiętrową wystawkę zdobił portyk pilastrowy zamknięty trójkątnym szczytem. Należała do Józefa Gebharda. Naprzeciwko niej w narożu z Nowiniarską stała nader efektowna kamienica Salomona Poznera, również autorstwa Gallego. Warto wspomnieć, że ul. Nowiniarską łączyła się z Franciszkańską w trójkątnym placyku, powstałym na miejscu podwórza pałacu Bonafusa. W czasach Królestwa Kongresowego na Franciszkańskiej, jako bardziej oddalonej od śródmieścia, pozwolono osiedlać się Żydom.
Po powstaniu listopadowym proces zapełniania tej części miasta przez ludność żydowską przybrał na sile. Posesje przechodziły łatwo w ich ręce w wyniku zubożenia Polaków lub ich represjonowania. Na przykład dwór przy ul. Franciszkańskiej pod nr. hip. 1813 został zlicytowany na rzecz Fiszela Schnideberga, ponieważ jego uprzedni właściciel, Tadeusz Idżkowski, pozostający na emigracji za udział w powstaniu został skazany zaocznie na śmierć.
Franciszkańska nabierała charakteru coraz bardziej handlowego.
W drugiej połowie XIX w, a zwłaszcza w ostatnim jego ćwierćwieczu, była już prawie wyłącznie zamieszkałą przez ludność żydowską. Stały tu budowle trzy- i czteropiętrowe. Niektóre starsze kamienice zostały podwyższone. Stylowo zaliczyć je można było do neorenesansu lub eklektyzmu, chociaż ich szata architektoniczna, zazwyczaj skromna, odbiegała od okazałych kamienic Śródmieścia; część domów pozbawiona była w ogóle znamion stylowych. W dalszym ciągu ozdobę ulicy stanowiły obiekty z czasów Królestwa Kongresowego. Około 1910 r. ustawiono elektryczne latarnie i poprowadzono linię tramwajową. W 1936 r., w związku z przebiciem trasy komunikacyjnej na Żoliborz, rozebrano kamienicę Gebharda.
Profesor Władysław Tatarkiewicz, nasz znakomity zmarły przed wielu laty historyk sztuki i filozof, mówił mi, że interesowały go kamienice Franciszkańskiej, że pragnął rozwikłać zagadkę czasu ich powstania i autorstwa, ale niestety spóźnił się - zostały one starte z powierzchni ziemi po zagładzie getta. Zainspirowany oświadczeniem Profesora zająłem się niektórymi obiektami, odsłaniając ich historię poprzez badania w archiwach i poszukując starych fotografii. Jest ich jednak bardzo mało w odniesieniu nie tylko do Franciszkańskiej, ale i wielu innych sąsiednich ulic tworzących dzielnicę żydowską w Warszawie. Ten obszar nie należał do pięknych w mieście i nie był przedmiotem zainteresowania fotografów i wydawców pocztówek. A zatem fotografia, którą publikujemy, jest dokumentem niezwykle cennym, najbardziej dokładnym i najwymowniej oddającym prawdę o tej dzielnicy. Nieznany jest
się po zakupy, bo „u Żydów było taniej". Pamiętam również, jak na podwórza domów stojących po zachodniej stronie ulicy wjeżdżały i wyjeżdżały liczne konne platformy i wozy z plandeką. Znajdowały się tu bowiem hurtownie towarów, zajazdy i hoteliki.
Nastał czas wojny. Franciszkańska wraz z Nalewkami stała się centrum getta. Mieszkając na Żoliborzu, codziennie jeździłem tramwajem do dziadka po mleko. Tam i z powrotem. Jak przystało na dorastającego chłopaka, stałem zawsze na tylnym, otwartym pomoście drugiego wozu. Przejazd przez getto prowadził Muranowską, Bonifraterską, Franciszkańską i Nalewkami. Na zawsze utrwalił mi się obraz kamienic, ludzi i narastającej tragedii.
Mrowie ludzkie, stłoczone na wąskiej przestrzeni, wylęgało na ulice, na których jak na scenie koszmarnej sztuki widać było wszystko. Tłum w ubiorach normalnych i tradycyjnych. Wszyscy z opaskami na rękach, nawet dzieci, mimo że przecież przebywali na obszarze przeznaczonym wyłącznie dla Żydów. Brak opaski groził represjami, ale również niechęć i wściekłość oprawców wzbudzał starozakonny płaszcz. Nosili go, przypuszczam, również w poczuciu dumy. Głód stawał się coraz bardziej widoczny, coraz dobitniej ujawniały się kontrasty masowej nędzy i nielicznej zamożności. Żywe istoty dogorywały na ulicy, w tym samotne bez opieki dzieci, szkielety oblepione skórą, odziane w rozpadające się łachmany. Obok nich, nad nimi, toczyło się życie jeszcze żywych, handlujących byle czym, czasem jak na ironię pojawiało się na tym padole rozpaczy i opuszczenia bogactwo. Utkwił mi w pamięci obraz rodziny tłuściochów przechadzających się u zbiegu Franciszkańskiej i Wałowej. Obraz ten na tle konających wstrząsał. Zapewne należeli do elity
obsługującej administrację lub mieli zasoby. Większość umierała w mieszkaniach. Zapamiętałem kilka scen pogrzebów, wyprowadzania zmarłych z domów przy Franciszkańskiej. Dziwiło mnie, że zamiast trumien zwłoki były spowite w białe prześcieradła.
Otwarta platforma tramwaju była też środkiem nielegalnego dostarczania do getta żywności. Zazwyczaj stały tu worki ze zbożem, które podczas jazdy wyrzucano na jezdnię. Wówczas z chodników wyskakiwali oczekujący i worki natychmiast znikały w bramach. Właśnie na Franciszkańskiej najłatwiej przemycano towary, bo ulica ta w odróżnieniu od Bonifraterskiej i Nalewek była węższa i oddalona od posterunków żandarmerii. Innym sposobem zdobywania żywności było wysyłanie dzieci poza mury getta do dzielnic aryjskich na żebry. Opuszczenie getta groziło śmiercią, a mimo to pojawiali się wśród nas owi chłopcy z tobołkami, często boso, wśród nas, którym też było głodno i chłodno, ale przecież w jakże lepszej byliśmy od nich wówczas sytuacji. Byłem świadkiem, jak na Franciszkańskiej wskoczył do tramwaju chyba mój rówieśnik, chłopiec zapewne dwunastoletni. Pasażerowie pomogli mu ukryć się pod ławką we wnętrzu wagonu. Na rogu Franciszkańskiej i Nalewek tramwaj został zatrzymany przez policjanta żydowskiego, uzbrojonego w pałkę, który wkroczył do wnętrza i wyciągnął chłopca. Przytrzymał go na pomoście i dał sygnał odjazdu. Chłopak chciał wyskoczyć, policjant trzymał go jednak mocno. Zaczęła się kłótnia pomiędzy policjantem, który darł się jak gestapowiec, a pasażerami odwołującymi się bezskutecznie do jego litości. Na rogu Nalewek i Świętojerskiej, gdzie znajdowała się brama ujęta w zasieki z drutu kolczastego, policjant żydowski zaprowadził chłopca do żandarma niemieckiego i granatowego policjanta - stali oni razem. Do policji żydowskiej należały najbardziej zwyrodniałe osobniki, wyjątkowo okrutne wobec własnych rodaków.
Podróże moje przez Franciszkańską skończyły się, gdy obszar getta został zmniejszony, a wzdłuż Bonifraterskiej stanął mur. Przy nim, dla uniemożliwienia dzieciom żydowskim wydostania się na zewnątrz przez otwory ściekowe, Niemcy ustawili uzbrojonych strażników. Byli to Łotysze. Wyglądali groźnie odziani w czarne mundury. Bacznie obserwowali jadących tramwajem.
Z Franciszkańską przyszło mi jeszcze raz się spotkać podczas Wielkiejnocy 1943 r. Stałem wraz z ojcem na wprost ulicy od strony Bonifraterskiej. Franciszkańska płonęła. Strzępy spalenizny gnane wiatrem docierały do nas. Na jednym z balkonów wypalonej kamienicy widać było zwęglone zwłoki ludzkie.
Gdy już zapadła nad gettem cisza, widziałem jak burzono kamienice mojej Franciszkańskiej. Pozostały po niej zwały gruzu i jezdnia z szynami, po których jeździł mój tramwaj. Po wyzwoleniu Warszawy przeszedłem swą trasą. Wkrótce zatarto nawet ślady jezdni Nalewek. Przebiegła tędy trasa nazwana ul. Młodzieży Jugosłowiańskiej. Z Franciszkańskiej pozostał jedynie jej wschodni odcinek, ale ocalałe tu domy wyburzono, by dać miejsce nowemu osiedlu. Zachodni fragment ulicy uzyskał już zupełnie nową obudowę. Ulica w dal szej swej części została zamknięta odwróconym do niej tyłem pomnikiem Juliana Marchlewskiego, który, jak dowodzi najnowsza historia, był stronnikiem sprawy obcej.
Postscriptum. Zebrało mi się na wspomnienia z powodu tego jednego zdjęcia. Zależałoby mi na spotkaniu kogoś, kto na Franciszkańskiej mieszkał i przeżył jej zagładę."
Polecam wspaniała książka